Niestety, taką rzeczą okazała się Mazovia w Mrozach, którą zaliczam do jednego z najgorszych wyścigów na jakich miałem okazję startować. I nie mam na myśli tylko organizacji pewnych rzeczy, czy samej trasy ale również innych ,,zawodników''. Dlaczego ,,zawodników'' hmm... nie wiem czy osoby które jadą sobie u Ciebie na kole przez 40km nie chcą wogóle brać jakichkolwiek zmian a potem dają długą można nazwać ,,zawodnikami''?. Osobiście dla mnie są to ... . To tyle w temacie samych ,,zawodników''.
A jednak nie! Zaskoczę! Powiem więcej o tych ,,zawodowcach'' którzy świetnie znają zasady poruszania się w peletonie (nie mówię tu totalnie o wszystkich ale o znacznej większości). Zacznę od samego startu gdzie już na pierwszych 20 metrach musiałem gwałtownie hamować na zakręcie jadąc bokiem do trasy w uślizgu z którego na szczęście udało mi się wyjść i nie chwaląc się dzięki technice. Wszystko to zawdzięczam zawodnikowi -który wyśmienicie potrafi utrzymać swój tor jazdy- dostając przy tym zjebe, żebym nie gadał tylko jechał. Cóż może się nie znam, może jestem zarobiony i może to ja nie umiem jeździć ok! Wszystko bym zrozumiał gdyby cały peleton jechał dalszą trasę zwartą i bezpieczną grupą jednak już po 200m dalszej jazdy wiedziałem, że muszę uciec na początek grupy by czuć się bezpiecznie. Przeczucie mnie nie myliło... Po niecałym 1km od startu mega kraksa ok 15-20 osób przy 50km/h na asfalcie. Wszystko działo się tuż za mną. Przeszły mnie potężne ciarki mimo iż nic mi nie było poczułem lekki niepokój. obejrzałem się za siebie i ujrzałem kopiec zawodników na całej szerokości drogi. W głowie zrodziła się ludzka myśl by się zawrócić pomóc innym i wezwać pomoc bo kładąc się przy 50km/h na innych i na asfalt to nie żarty. Jednakże było tam sporo innych zawodników i aby nie stwarzać niepotrzebnie kolejnej niebezpiecznej sytuacji postanowiłem jechać dalej. Mam nadzieje, że wszyscy są cali i zdrowi i, że ten cały incydent skończył się tylko na szlifach i siniakach.
Wróćmy jednak na trasę pomijając pierwsze okrążenie, czyli ok 45km do którego odniosłem się zdjęciem i wcześniejszym opisem. Dojeżdżamy do rozjazdu i standardowo okazuje się, że 9/10 zawodników skręca na mega a tylko 1 jedzie ze mną dalej. Mimo iż walczy również o swój wynik to jednak zaczekał te 5 sekund bym do niego dojechał i spróbował podjąć współpracę. Dzięki Jacek!. Zaczekaliśmy oboje jeszcze na trzeciego zawodnika który gdzieś się z tyłu plątał i ruszyliśmy z kopyta. 45km więc zaraz pojawi się drugi bufet i dobrze bo już robi się pusto w baku! Jeśli wy też oczekiwaliście Mazovia driva to się grubo myliliście. Do 70km ani widu ani słychu o jakimkolwiek bufecie. W efekcie giga na 90km i 3,5h ścigania(w moim przypadku) miało tylko dwa bufety.Nie rozumiem idei oszczędzenia na bufetach ale każdy orze jak może. W związku z brakiem bufetu wiedziałem, że będzie Ciężko przeprawić się przez 2km bagna więc zaaplikowałem żela ale nie wiedziałem ,że będę walczył tam o przetrwanie. Już szybciej mrówka płynęła kajakiem obok niż ja jechałem. Totalna masakra na którą nie byłem przygotowany i która wiele mnie kosztowała zarówno czasu jak i energii co przełożyło się na wynik, który nie był jednak najgorszy 23msc open i 4 w kat. to całkiem dobry wynik jak na takie przygody.
Było jeszcze wiele incydentów które mocno mnie podminowały na owym maratonie, jednak przemilczę temat by nie zanudzać ;-)
Kolejny start to Poland Bike w Nadarzynie trzymajcie kciuki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz